poniedziałek, 22 września 2014

Muzyczni ulubieńcy vol. 1




Cześć!

Znów odbiegam od tematu książkowego, ale ten blog będzie w sumie i o muzyce, i o książkach, o filmach i serialach też. Czasami zdarzy się też inny post. Na przykład - następnym razem mam zamiar napisać małą relację z Woodstocku, bo czemuż by nie?

Ale wrócę do tego, o czym miałam zamiar napisać dzisiaj, a jest to muzyka. Muzyka jest bardzo, bardzo ważną częścią mojego życia. Nic tak bardzo nie ładuje mnie energią i życiem jak koncert, jak dźwięki słyszane na żywo. A na koncertach bywam dość często, choć coraz rzadziej teraz z powodu braku finansów. 

Nie słucham jednego gatunku, uwielbiam metal, wszystkie odmiany core, słoneczne rytmy reggae, każdą odmianę rocka, zdarza mi się posłuchać polskiego hip hopu (no dobra, słucham tylko Fisza), elektroniką i dubstep'em też nie pogardzę. Lubię indie, folk, punk, klasykę. Jedynymi gatunkami jakich po prostu nie jestem w stanie słuchać, które wywołują u mnie nieprzyjemne dreszcze i bóle głowy to disco polo i polski pop.

Co jakiś czas będę pisać o swoich ulubionych zespołach, a żeby ten post nie był mega długi - będę pisać o dwóch. Tak więc dziś...

Of Mice & Men aka Zespół Mojego Życia.
Czasami całkiem przypadkowo słyszy się jakąś piosenkę i nachodzi olśnienie. Tak! To jest to, czego szukałam! To jest to, czego chcę słuchać codziennie do końca życia! I tak jest ze mną i z tym cudownym zespołem.
Ich muzykę można chyba określić jako łagodne metalcore. Chociaż pierwsze płyty takie łagodne nie są. Jest dużo krzyku, dużo gitary i perkusji, dużo mocy i tradycyjnego pierdolnięcia.
Ich teksty... Cóż, mogłabym o tym dużo pisać bo niewiele jest zespołów, które swoimi tekstami tak bardzo mi pomagają. Mnie i mojej psychice, z którą często jest ciężko. Już niedługo będę miała wytatuowany kawałek ich piosenki na moim ciele więc to chyba mówi samo za siebie i o tym, jak bardzo ważny ten zespół jest w moim życiu.
Na ich koncert w Polsce czekałam bardzo długo. W końcu się poddałam i kupiłam bilet na ich występ w czeskiej Pradze. Jakiś czas później ogłosili, że będę grać w Poznaniu, więc z małym smutkiem sprzedałam bilet zagraniczny i kupiłam polski choć chciałoby się być na dwóch koncertach. Ale nieważne bo 3 dzień lipca, dzień, kiedy grali w Poznaniu był najlepszym dniem w całym moim życiu. Rzadko kiedy zdarza mi się przyjść na koncert sześć godzin wcześniej, ale tego dnia to była bardzo dobra decyzja - 20 minut po moim przyjściu ich tourbus podjechał pod klub. Chwilę później zespół zdecydował się spędzić trochę czasu z fanami. Przytuliłam całą piątkę, wymieniłam kilka słów, zrobiłam kilka zdjęć i zostałam nazwana przez wokalistę Panią Fotograf bo robiłam mu trochę fotek z ukrycia (jak to ja). Każdy z chłopaków jest przemiłym człowiekiem, widać, że zależy im na fanach, czuje się więź z nimi nawet po kilku chwilach stania obok. Wokalista zespołu sporo w życiu przeszedł więc wie jak to jest radzić sobie z przeciwnościami losu i po prostu z życiem. Jego słowa często dają sporo do myślenia, często wręcz ratują życie.
Kilka dni temu wstawiłam zdjęcie ze spotkania z zespołem na instagram. Chwilę później Austin, wokalista, wstawił je na swoje konto. Jeszcze dobrze nie ochłonęłam, a już było ono ustawione jako jego zdjęcie profilowe. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Long story short - Of Mice & Men kocham całym moim serduszkiem i nie mogę się doczekać by zobaczyć ich ponownie.



Ras Luta jest znany głównie chyba z EastWest Rockers, który to zespół też ma naprawdę dobre kawałki, jednak ja jestem fanką jego solowej kariery. Ten człowiek jest powodem, dla którego zdecydowałam się na kilka dreadów na mojej głowie. Tworzy muzykę pełną słońca i radości. Teksty są optymistyczne i dające ogrom motywacji do działania, do uśmiechania się i życia, po prostu. Muzyka... cóż, jak to w reggae - nie da się jej słuchać bez ruchu. Chce się po prostu tańczyć. Albo położyć się w trawie. Albo zapalić. Byłam na jego trzech koncertach w przeciągu dwóch miesięcy i z każdego wyszłam przeszczęśliwa, zmęczona i jednocześnie mega naładowana energią. 

Nie każdy zgadza się z poglądami Ras Luty - sadzić, palić, zalegalizować (tak w skrócie), ale ja nie mam nic przeciwko temu. Mój organizm marihuany nie lubi, ale ja zapach uwielbiam. Nie mam nic przeciwko palaczom, nie mam nic przeciwko zalegalizowaniu, jestem nawet za.
Ras Luta poprawia mi humor zarówno swoją muzyką jak i samą swoją osobą bo jest niezwykle pozytywnym człowiekiem. Czekam tylko aż znów będę mogła wybrać się na jego koncert bo tęsknię troszkę za tą atmosferą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz