piątek, 24 października 2014

Metallica Through The Never

Cześć!

Rzadko oglądam koncerty inaczej niż na żywo. Jakoś tak... niezbyt lubię, niezbyt mnie to ciekawi. Wolę być na koncercie fizycznie i duchowo, czuć całą tę energię, radość ludzi, mieć jako-taki kontakt z zespołem, oddychać powietrzem nasyconym ekscytacją i szczęściem. Ale kilka dni temu obejrzałam coś, o czym nie mogę przestać myśleć i się zachwycać. Piszę tutaj o Metallica: Through The Never.
Metallikę lubię, ale nie jest to jeszcze miłość. Uwielbiam wiele ich kawałków, szanuję ich za twórczość, za to jaką legendą już się stali, za ogół. Znam na pamięć słowa swoich ulubionych piosenek, a czasami najdzie mnie tak, że nie słucham niczego poza nimi. Zdecydowałam się obejrzeć MTTN bo... w sumie chyba z nudów. I teraz nie daje mi on żyć.

Through The Never to koncertówka z filmowymi motywami. Nie dość, że sam występ jest wręcz mistrzowski to jeszcze efekty specjalne, których nie jestem w stanie opisać. Coś cudownego. Lubię filmy, po których obejrzeniu mam małego kaca i niedosyt. Filmy, które mnie męczą w sensie pozytywnym - czuję się jakbym przebiegła tysiące kilometrów nie ruszając się z krzesła. I ten właśnie taki jest. Zaczyna się zwyczajnie - poznajemy chłopaka, z którym będziemy się "spotykać" przez kilkanaście minut filmu. Nie da się ukryć - Dane DeHaan, grający Trip'a hipnotyzuje. Ma niezwykłą urodę i jest typem faceta, z którym poszłabym na koniec świata. Jego rola polega na odebraniu czegoś, co zespół potrzebuje natychmiast. Udaje się więc w podróż i po drodze przeżywa sytuacje, w których pewnie umarłabym ze strachu będąc na jego miejscu. Widzi dziwne rzeczy, spotyka dziwne... postaci. Oglądałam to wszystko ze wstrzymanym oddechem.
Co do części koncertowej... Metallica nie bez powodu jest dziś tak popularna. Zagrali po mistrzowsku, jak zawsze; zagrali tak, że aż chce mi się usłyszeć to wszystko na żywo. Najbardziej w pamięci utkwiło mi The Memory Remains i końcówka, czyli Orion. Nie mogę przestać tego słuchać, ciągle mi chodzi po głowie. Dodatkowym plusem były efekty specjalne i różne dekoracje pojawiające się jakby znikąd. Wszystko było powiązane z okładkami płyt zespołu, za co naprawdę należą się brawa pomysłodawcom. Genialne były też momenty, w których psuły się różne części całego show. Zaczęło się niewinnie - mikrofon przestał działać. A z czasem wszystko po kolei zaczęło się sypać. Po prostu wow! No i końcówka, która nie daje mi spać w nocy... Obejrzyjcie, a sami dowiecie się czemu.

Nie mam pojęcia co jeszcze mogłabym napisać na temat tego filmu bo nadal jestem pod wielkim wrażeniem i polecam wszystkim, nie tylko fanom cięższych brzmień. Czas poświęcony na jego obejrzenie na pewnie nie będzie zmarnowany!


środa, 15 października 2014

Ulubione miejsca na ziemi



Cześć!

Na dworze robi się coraz chłodniej, moja ulubiona pora roku powoli budzi się do życia, wszystko nagle staje się kolorowe i po prostu lepsze. Niestety, nie jest mi dane cieszyć się jesienią w pełni. Kilka dni temu, jak już wspominałam,  złamałam nogę i aktualnie większość czasu spędzam w pozycji leżącej oglądając filmy i seriale, czytając książki lub odkrywając muzyczne zakątki przez spotify.
I jako, że z domu nie wychodzę, a tęsknię trochę za światem i podróżowaniem, choćby kilkugodzinnym, postanowiłam napisać troszkę o swoich ulubionych miejscach na ziemi. Część tych, w których dane było mi być. Kiedyś napiszę też o miastach, które koniecznie chciałabym odwiedzić.





Na pierwszym miejscu zdecydowanie muszę umieścić
Amsterdam.
Spędziłam tam kilkanaście, ale za to bardzo intensywnych, godzin. Jak tam trafiłam? Cóż... w tym roku brałam udział w wyścigu autostopowym, którego metą był właśnie Amsterdam.

Nie dostrzegłam żadnych wad tego miasta oprócz jednej - wszystko jest drogie! Ale do tego jestem przyzwyczajona i na szczęście zbyt wiele pieniędzy nie wydałam.
Co mi się podobało najbardziej? Nie jestem w stanie wybrać jednej rzeczy. W tym mieście na pewno zachwyca architektura. Mało się na niej znam, ale potrafię docenić jej piękno. W Amsterdamie dominują wysokie i wąskie budynki o pięknych kolorach.
Przed wyjazdem sądziłam, że to co ludzie mówią o ogromnej ilości rowerów to przesada, ale jednak tam rowery są WSZĘDZIE. Dosłownie wszędzie i rzeczywiście - w ogromnych ilościach.
Co najbardziej zapamiętałam z tego urokliwego europejskiego miasta? Dużo mostów, dużo wody, piękne budynki, cudowne zapachy (wiadomo co tak cudownie pachnie...), mili ludzie, frytki z majozem, coffee shopy na każdym kroku, sympatyczna policja, wszystko o smaku/zapachu marihuany, pyszne ciastka oreo w czekoladzie (najlepsze ciastka, jakie kiedykolwiek jadłam), niedobre sery, brudny dworzec kolejowy, dziwne słodycze o dziwnym wyglądzie, lecz mimo wszystko - smaczne, pan sprzedający pamiątki i witający nas po polsku. Pamiętam też, że było przeokropnie zimno. Spałam w namiocie, miałam na sobie wszystkie ubrania, które zabrałam ze sobą, a mimo to - z zimna nie mogłam zasnąć. O, i kaczki i kury na polu namiotowym i drogie bilety miejskiej komunikacji - to też pamiętam.
Potrzebuję wrócić jeszcze w tym roku do Amsterdamu by nasycić się tą cudowną atmosferą i każdemu polecam spędzić tam choć kilka godzin (choć to na pewno za mało).



Drammen, czyli niewielkie miasteczko w Norwegii, również zasługuje na miejsce na tej liście. Cóż... Drammen to bardzo spokojne miejsce. Niewiele się tam dzieje, ale mimo to - uwielbiam je. Spędziłam tam trochę czasu, przeszłam sporo kilometrów i muszę stwierdzić, że spokój tego miejsca jest zaraźliwy. Ludzie są uśmiechnięci, bardzo mili, mają zaufanie do drugiego człowieka, nawet całkiem obcego. A samo miasto jest... bardzo zielone i bardzo czyste. Domki wyglądają jak z filmów i co chwilę można natknąć się na antykwariat z prawdziwymi cudeńkami w środku. Życie toczy się powoli, nikt się nigdzie nie spieszy. Coś pięknego.
Warto też wspomnieć, że norweskie czekolady, mimo że bardzo drogie (jak wszystko w tym kraju) są chyba najlepszymi jakie jadłam. Chociaż fanką normalnego tamtejszego jedzenia nigdy nie zostanę to słodycze, oprócz obrzydliwych - anyżkowych, zajmują w moim sercu specjalne miejsce. W czasie mojego pobytu w kraju fiordów udało mi się zobaczyć kawałek Oslo, słynną operę, Holmenkollen i stoki narciarskie, spróbować mięsa z renifera (co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie bez powodu jestem wegetarianką), oglądać Drammen takie, jak na zdjęciu wyżej, pojeździć trochę na łyżwach i skompromitować się na oczach norwegów, którzy w łyżwach chyba byli urodzeni, a także zobaczyć szkołę wewnątrz. Kocham ten kraj i już nie mogę się doczekać, aż zawitam tam znów, a tak się stanie na pewno.


Ostatnim na dziś miejscem, o którym chciałabym napisać jest
Zakopane. Jestem typem człowieka, który, jeśli miałby możliwość spędzić gdzieś za darmo jakiś czas to wybrałabym na pewno dwa dni w Zakopanem niż miesiąc nad morzem. Kocham góry. Kocham klimat Zakopanego (oprócz "klimatu" Krupówek). Kocham dużo chodzić, wspinać się po górach. kocham owce, kocham wysokości, mimo że ich się boję, górali (nawet wrednych). Jedyne czego nie lubię to smród oscypków, których tam jest niestety nadmiar. Przepiękne widoki, rześkie powietrze... czego więcej potrzeba? Niewiele. Dobrego jedzenia dla wegetarianów, które będzie kosztowało trochę mniej niż dużo. Dużo ludzi twierdzi, że Zakopane jest przereklamowane. Nieprawda. Jak można w ogóle je przereklamować? One są piękne i za zdjęciach i w rzeczywistości. Czasami jest za dużo ludzi, czasami jest tam za dużo komercji, ale w sumie nie ma czemu się dziwić. Na pewno będę tam wracać częściej niż aktualnie bo tam, gdy człowiek się męczy to odpoczywa.